niedziela, 13 maja 2012

Chciwi są nieuleczalni

Uzależniają się od czegokolwiek bądż łatwiej niż inni , a świat traktują jak zastawiony stół/łup albo darmowy obiad.Nie stosują się do zasady Alberta Einsteina, by wszystko robić najprościej jak to tylko możliwe.Wszystko raczej robią prościej.
Przeważnie należą do pierwszego i drugiego pokolenia ludzi z awansu cywilizacyjnego i dlatego...
Szerzej o obyczajach nowobogackich będzie niewątpliwie, ale teraz o uśmiechniętym geodecie,czyli o Janie O.
-Ty , synku-nasze pole, cośmy je sprzedali za bezcen, by kupić pół bliżniaka w Mieście- odbierzesz sobie od miastowych.I dla każdego jakiś dom, najlepiej dwa...-rzekła mamusia, gdy w 1979r.wybierali się w pięć osób do nowego świata.
Do młodszego syna rzekł ojciec, by handlował tym,czego nie ma wcale i handlował, bo miał dobry przykład mamusi.
Trzeci syn był nieposłuszny zupełnie i trzeba było go uznać za wyrodnego.Nic tylko czytał książki i nawet nikomu porządnie przyłożyć nie potrafił, gdy trzeba było.A było trzeba bronić mamusi i tatusia, bo nieustannie wchodzili w kolizję.A to z miastowymi, a to z prawem, a to znów z urzędami, których przesadnie nie szanowali.No bo co taki urząd może mieć do ich własności, która jest święta i nie zna żadnych granic?
Idealnie na granicy z trzema sąsiadami wybudowali budynek od ściany do ściany, czyny na szerokości 18 metrów, bo więcej się nijak nie dało.Sąsiedzi protestowali i na  to,co postawili.Że bez zezwolenia i pod ich oknami, ale głupio im się zrobiło, gdy geodeta został nagle szychą w Mieście.Już po 2-3 latach "mógł wszystko" i rozpoczęty budynek wykończył  nocą w stanie wojennym.Sąsiedzi rankiem trochę się zdziwili,że zmienił im się krajobraz pod oknami, ale to dopiero był początek sukcesów "pomnika rodziny O." i pasma sukcesów "wojennych".
Rodzina poszła za ciosem i z jednej nieruchomości stanowiącej działkę o powierzchni 530 m2 zrobiła dwie .Nikt sprzeciwić się nie mógł, bo nikt nie wiedział ,że to jest możliwe i że stało się faktem.Gdy geodeta sprzedał dwie nieruchomości zamiast jednej- na działce zrobił się tłok.Sąsiedzi starali się zliczyć szczęściarzy, którzy zakupili nieruchomość i nijak nie mogli.Za to coraz częściej dały się słyszeć awantury.O wady prawne i o wady podstępnie ukryte szło, ale przede wszystkim o to jak na placu ok.200 m2 ma się pomieścić 14 osób.Ktoś musiał kierować ruchem i tej ciężkiej roboty podjęły się dwie współwłaścicielki samowoli budowlanej.Było głośno i policja interweniowała często...
Tymczasem geodeta dzielił inne już  działki i rodzinie przydzielił te najlepsze w pobliżu kościoła w budowie, bo Miasto całe było w budowie.
Potem powstawały domy piętrowe i osobne,nie- wspólne  nie- rodzinne.Sąsiedzi liczyli , ale nie nadążali. Gdy w 1997 roku zapytałam mamusię Jana O., gdzie mieszka, wskazała na pięć domów, ale zgody nie było w tym temacie.Była duma mamusi,że synkom dzieje się dobrze.Gorzej działo się zwykle sąsiadom synków, ale o tym jutro.


wtorek, 8 maja 2012

Piekło

każdy ma swoje własne, a jeszcze lubi zaglądać do cudzych piekieł.Jakby po drodze mu było.
Ela do cudzych piekieł zaglądać nie lubi, więc piekło przychodzi do niej.
W postaci obrazów z przyszłości.Drastycznych i biorących wszystko, bo całą władzę nad jej wolą.
Gdy zadzwoniła, by odebrać ją z lotniska, wiedziałam co może być potem.I było podobnie jak cztery razy w jej życiu, gdy musiała ratować ludzkie życie.
Gorejący krzew Mojżesza to nic w porównaniu z jej aurą, temperaturą ciała i zachowaniem, w którym nic zrozumiałego nie było.
Taksówkarz miał jechać , ale nie mógł, bo nagle zrobiło mu się za gorąco.Chciałam wiedzieć dokąd jedziemy, ale Ela była bardzo zdziwiona,że nie wiem.
- Do Michasi...- wykrztusiła i dodała, by taksówkarz pędził, bo może być za póżno. Nie było, bo nasza znajoma akurat zamykała garaż i wyglądała na jeszcze żywą.Za chwilę była już w taksówce i na nic nie pomogły tłumaczenia,że jest porwana, uprowadzona i nigdzie nie ma zamiaru jechać w podomce i kapciach.
- On cię zabije...- szepnęła Ela Michasi i kierowca zatrzymał się gwałtownie i z piskiem opon.Mówił,że dalej nie pojedzie, bo ma dość.A pieniędzy za kurs nie chce i nie weżmie.Chce tylko mieć z oczu obraz ten, co go akurat ma w oczach i tyle.
-Ale dokąd jedziemy?- wtrąciłam nieśmiało i Ela na moment odzyskała kontrolę swojego położenia.- Do mnie...- rzekła i akurat ja straciłam poczucie rzeczywistości.- Do Chicago?!- jęknęłam.
-Dokądkolwiek...- odparła i rozpoczęłam z taksówkarzem negocjacje, podając swój adres domowy.Ubłagałam i ruszył.
-Tą dużą, ciemną, lśniąca poduszką...- tłumaczyła Ela, bo nagle się rozgadała przy kawie.
- Aaa...-zaśmiała się Michasia i jęła narzekać na Karola jaki to on niewydarzony, bo nic do końca zrobić nie umie.Ela odetchnęła, ja też.
Z jakiegoś ważnego powodu zapragnęła widzieć nas u siebie w domu, bo jak jej niewydarzony ślubny zostaje sam to wariuje.Szczególnie wieczorem.Tak jest od zawsze , a potem dzwoni po policje.Nie lubi być sam i tyle, bo gubi się na swoich własnych drogach.I nigdy nie wiedział gdzie co jest w domu, a przed porwaniem nastawiła na gazie poranną owsiankę na mleku.Pewnie wykipiała.
- Dom jeszcze stoi...- ucieszyła się Michasia, gdy zatrzymałam karetę przed jodłami.
Karol też się ucieszył, bo przeżył piekło.dwa piekła, bo jedno to, co go ma w środku, a to drugie, w którym żyją od 16 lat też dało znaki.Odgłosy piekła zewnętrznego dały się słyszeć dość nachalnie i dlatego obrazowo pomyślałam o próbach, które podejmowali staruszkowie.
-Musi być jakieś wyjście, bo zawsze jest.Dopóki żyjemy...- usłyszałam swój głos i Michasia zapragnęła, by jej podać papier i pióro.
Oddaliła się nieco i pisała , pisała.
Zapisany papier starannie złożyła i wręczyła go Eli.
-Oto zaproszenie do piekła...- rzekła Michasia dnia 1 maja br.
Dziś jest dziewiąty i Michasia z Karolem o próbach samobójczych chcą powoli zapominać.Nie udały się i tyle.Może z piekłem, w którym żyją też można coś zrobić- mają nadzieję.Ela i ja też ją mamy i zamierzamy spotkać się ze sprawiedliwością, czyli z najbardziej wymagającą boginią.
Póki co słuchamy ich, niczym Dantego i jego "Boskiej komedii". Z tą różnicą,że komedia naszych znajomych jest ludzka, choć zupełnie nieludzka.
I dlatego nie wiem, czy da ją się jakoś ująć w słowa.Ale próbować będę...