piątek, 29 czerwca 2012

Ludzie chcą usłyszeć siebie

- spokojnie mówi Sonia i dodaje,że to właśnie w końcu staje się możliwe.
Igor jest zdania,że odbywa się to w warunkach ekstremalnie najtrudniejszych, gdy droga od człowieka do człowieka jest trudniejsza do pokonania niż odległości kosmiczne.
Na obiad postanowiłam iść na japońskich koturnach i w sukieneczce ze stójką.Trochę mnie uwiera, ale dam radę.Zanim dotarłam do stołu Zonia już czekała.Mój wygląd nieco ją rozbawił i wystąpiły japońskie tematy o gejszach.
Stół był na jakieś naście osób, a my dwie naprzeciwko siebie.
Zauważyłam,że ma urocze dołki w policzku i nie mogłam oderwać oczu od ich funkcjonowania.
Ciekawe,że najpierw biorą nad nami władzę drobiazgi, a całość, jeśli już nam się udaje spojrzeć na całość, jest odległa i trudna do ogarnięcia.
Chciałam ogarnąć tylko jej cel, dla którego siedzę przy tym stole akurat i czekam.Na pierogi czekam, ale przecież na wszystko, co tu się zdarzy, czyli na niewiadome.
- Ludzie chcą usłyszeć siebie przede wszystkim i dlatego ...- zaczyna, gdy już Igor zajął swoje miejsce , a wokół nas krążą kelnerzy i kelnerki.
- To naturalne.- słyszę swój głos i urywam, bo co mam do powiedzenia, gdy już mam za sobą decyzję obiadową, a na moim srebrnym talerzu znajdują się już trzy pierozki z truskawkami.Patrzę jak są układane w symbol lilii, a potem z lewej i prawej padają słowa- czekolada,szafran, śmietana , czereśnie z ajerkoniakiem, avokado...
Co mnie podkusiło, by powiedzieć,że lubię wiedzieć.Nic nie chcę wiedzieć...
W końcu powstała kopuła, a na jej szczycie pojawiła się truskawka z szypułką na baczność.
Wokół mnie toczy się swobodna konwersacja, a ja jestem we władzy tej kopułki.Trudno ode mnie słowo kupić, ale Zonia mi to ułatwia:
- To wszystko z powodu mojego wyjazdu.Jutro wyjeżdżam, a czasu mało...
- Zawsze się tego bałam...- Tego,że nie zdążę...Na to, co dla mnie najważniejsze...- próbuję i czuję,że w końcu coś między nami zaiskrzyło.
Zonia nagle jest moją dobrą znajomą z sąsiedztwa, gdy porzuca formy towarzyskie, sztywność etykiety i zamazuje różnice, które nas dzielą.
Udaje jej się to łatwo, bo przecież mnie zna.Tak twierdzi i potrzebuje potwierdzenia albo zaprzeczenia.O to jej chodzi właśnie teraz, gdy pragnie bym przemówiła własnym głosem.Zaraz teraz albo potem.Kiedy zechcę, ale ona ma tylko kilka godzin.
Ustalamy,że po obiedzie siądziemy przy kawie w sali niebieskiej i już doczekać się nie mogę siedząc tu i teraz z nią właśnie.
Pokonać kosmiczne odległości dzielące ludzi będziemy mogły albo wcale nie.
Mówi o swoim rodzie z Krakowa i o tym, do czego ją zobowiązują marzenia
ludzi spod herbu z lilią.Mówi,że sama siebie chciałaby kiedyś wysłuchać z uwagą, bo pędzi i goni.Nie wie tylko co tak goni.Mówi,że miała inny zamiar wobec mnie, ale nie stosuje się do rady Einsteina i czasem coś robi prościej.
Przeprasza...Bardzo przeprasza, ale wcale nie ma skruchy.Wprost przeciwnie, cieszy się,że ...tak wyszło.
- Dobrochno, po prostu i zwyczajnie chcę usłyszeć siebie.Tyle.Chcę przejrzeć się w lustrze, w twoich oczach.Tyle.Chcę, byśmy mogły razem...To sporo jest, wiem, ale proszę...
Jeśli ktoś kiedyś  zechciałby wiedzieć, co czułam w onej chwili, to przecież powiedzieć nie zdołam.Po prostu i zwyczajnie byłam szczęśliwa.

SONIA c.d.

Gabinecik nieco onieśmielał.
Niby przemierzałam  kiedyś  niektóre korytarze Ermitaża, ale dopatrzeć się jakiegoś stylu nie potrafiłam.
Nie był to mój ulubiony impresjonizm, ani nawet naturalny naturalizm, a pomieszanie stylów kompletne i absolutne.
Uważnie spojrzałam na arras z jednorożcem, a potem już tylko na białą kopertę wielkości aktówki.
Na środku bieli skakały ozdobne i duże literki mojego imienia na kolor fioletowy.
Podnieść kopertę mogłam , ale już dobrać się do jej zawartości łatwe nie było.
W końcu dałam radę i ciężki czerpany papier okazał mi pieczęcie Soni, swoją treść i formę.
List był krótki i przyjazny.
Do porywaczki nie pasował zupełnie, bo w gruncie rzeczy Sonia przedstawiała się i zapraszała na obiad.
"Czytam Twoje blogi:"Nie i amen..." i "Tak i amen..."
-No to złapali Piłsudskiego...-pomyślałam, czując,iż ktoś mi się przygląda.
Otarłam oczy i spojrzałam na pusty fotel vi-a-vis.
Za fotelem stała para:ONA , ruda właścicielka zielonych oczu i ON- młody i wysoki młodzian, który mógłby być synem, a był twórcą pomysłu "STO DNI".
- Zonia...Zonia, jestem ...Mam imię Twojej Babci...
- Igor jestem, mam to szczęście,że....
- A ja już nie wiem kim jestem, bo chyba nie ma mnie wcale...- zaczęłam, a gdy
Sonia-Zonia uśmiała się do łez, zapewniając,że jestem w dobrej kondycji, bo mam najlepszego lekarza i dobrze zniosłam podróż- lody powoli topiły się.Bardzo powoli, bo miałam sporo pytań.Raczej niewygodnych i dlatego nie spodziewałam się odpowiedzi.
Nauczyłam się przenikania przez mleczne drzwi ze szkła i w ten sposób zwiedziłam " swoją" garderobę i łazienkę.
Łazienka była rozmiarów parteru mojej chałupki i szukając kącika, najpierw dostrzegłam różne urządzenia, które ciekawiły mnie bardziej.
Coś nacisnęłam i poczułam znajomy zapach.Od dwóch lat go nie nosiłam, więc
wchłaniałam z zapałem godnym lepszej sprawy.Tymczasem coś szumiało, skakało i nie wiedziałam co robić, gdy ...
W końcu przeniknęłam szklane drzwi i wyszłam, umywszy ręce, ale nie nogi.
- W pepegach na salony?- zastanawiałam się głośno i obok pojawili się oni.
Na nowo pokazali mi garderobę i czekali na mój wybór.
Nie doczekali się,więc chyba zaczęli się martwić,że moja bawełniana bluzka jest mocno poplamiona.
Pojawił się stos podobnych bluzek i w końcu wybrałam pierwszą z brzegu.
Pasowała i poczułam się fajniej, gdy tymczasem moja bluzka zniknęła.
Za pół godziny miał się odbyć obiad z Sonią-Zonią i rozpytywano mnie, co lubię, a czego nie toleruję wcale w memu, który dziś składa się z siedmiu rodzajów pierogów.
Odpowiedziałam,że nie jestem przesadnie uczulona na jedzenie, byle było proste i niewymyślne, bo lubię wiedzieć, co jem.cdn.

czwartek, 28 czerwca 2012

SONIA

Babcia nauczała,że w dobrym towarzystwie nie stosuje się pytań, bo można dopytać się odpowiedzi, a potem są dwa wyjścia.Albo towarzystwo kończy się żle, albo zaczyna na dobre.
Dla Daniela i dla mnie wczoraj te nauki Babuni sprawdziły się co do joty.
Już byliśmy przygotowani do podróży, gdy siostrzeniec zaproponował spacer z Czarnym.
Gdy na naszej ścieżce posadził się helikopter, specjalnie nie zdziwiłam się, bo nie takie siurpryzy zwykł robić Daniel.Na piechotę szłam w niewolę i w pepegach, ale ochoczo.Daniel rozmawiał z sąsiadami-psiarzami, a mnie podał rękę atleta w bieli i w mig sadowił mnie na fotelu bujanym w pasach, a helikopter wzbił się w niebo.
Patrząc na niskości-musiałam pojąć,że coś jest nie tak, bo ludziki kręciły się niczym wiatraki, gestykulując i wrzeszcząc  wniebogłosy.
Zachowywałam się podobnie, ani żaden z dwóch właścicieli gołych głów i silnych karków nie odpowiadał.Słuchali Mozarta i rzucali łaciną, a gdy rozmawiali albo kłócili się- robili to w jakimś osobliwie dziwnym języku.
Niby znajomym,a przecież zupełnie obcym.
Gdy rzucili uniwersalne słówko, na które jestem uczulona-poczułam , że w mojej głowie huczy,przestawia się coś i głowa pęka.
-Umieram...- wyszeptałam i szept pomógł, bo zjawił się obok mnie ten gość, co podał mi rękę.Gdy mój puls i pierś znalazły się w tych rękach , zaczęło mi się znów coś dziać pod żebrami.Chciałam kopać i gryżć, a tymczasem usłyszałam:
- Dobrochna, lek na nadciśnienie nosi się ze sobą nawet na spacer z Czarnym...
- To my się znamy?!- wyjęczałam, a drugi gość donosił,że Sonia zna to wystarczy.
-Sonia, czyli kto? Złamanego grosza za mnie nikt nie da, więc po co ta fatyga?!
A ta wasza Sonia,  to ona nie ma lepszej maszyny do porwań?!
- To nasza maszyna i nie pozwalamy Marii Magdaleny obrażać...
- O , przepraszam...Czyli porywacie na własną rękę?Konkurencja?!
                " O Mario!
                  O, Mario Magdaleno!
                  Ty jesteś niebem,
                  Ty jesteś ziemią".- zaśpiewali tak głośno, że bębenki pękały, a machina kołysała się na lewo a to na prawo, góra- dół.
Kołysało, a ja poczułam się nagle nieco spokojniejsza.
Może być zbójem ktoś, kto TAK śpiewa? No nie może.Nijak nie może.
Rozpytywałam o Sonię, ale znów byli małomówni, a kłócili się coraz częściej, bo nie byli zgodni czy siadać na dachu carskiej komnaty, czy gdzieś tam..
-Byle w jednym kawałku wylądować...-wyraziłam życzenie, a ten gość od odrzucania mojej piersi na bok-powiedział,że od tej chwili przez sto dni każde moje życzenie będzie przez Sonię spełniane.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam mury, a także gromadkę wiwatujących ludzi.Pomyślałam,że może prezydent Putin jest gdzieś w powietrzu.Lekarz znów mnie maltretował po barkach, a potem wziął pod pachę i niósł niczym worek z pieskiem, gdy machina zatrzymała się.
Postawił mnie w środku ciżby ludzkiej i gdy chciałam postawić samodzielnie moje pepegi na gruncie -okazało się, iż stoją na czerwonym dywanie.
Poczułam się dziwnie i próbowałam pożartować sobie.
- Czy ja jestem podobna do Putina?!- usłyszałam swój głos.
Najpierw zrobiło się wokół mnie cicho, a potem pusto.
Dwóch młodzieńców w białych rubaszkach walczyło o swoje prawo do odreagowania mojego dowcipu i to oni zaprowadzili mnie do gabinetu Soni.Cdn.

SONIA

W tym miejscu powinien być wpis "SONIA", ale przepadł.
Zamiast jest fragment piosenki:

"O, Mario!
O, Mario Magdaleno!
Ty jesteś niebem,
Ty jesteś ziemią"..., a tekst odtworzę może jakoś, bez tego ryzykownego żartu, który był w wyciętym wpisie.Cdn.

wtorek, 26 czerwca 2012

Spam, czyli śpię

Już miałam wczoraj iść spać ze smuteczkiem, gdy nagle zwyczajowo wdepnęłam do Artura Andrusa.
Problem był poważny, bo" spam "czy " śpię" to jest problem i jest powaga towarzyszących problemowi okoliczności, czyli pouczeń/wyższości wyznawców poprawności /słuszności/- nad wyznawcami niepoprawnego " spamu", czyli heretykami.
Uśmiałam się do rozpuku i tego mi właśnie trzeba było.
Uśmiałam się z poważnego problemu, może nawet najpoważniejszego i jeszcze dziś pamiętam, jak wczoraj się uśmiałam.
Chyba lubię się pośmiać, ale coraz częściej ktoś inny potrafi się podśmiać ze mnie.Problemu niby nie ma, bom śmieszka i nigdy nie jest wiedzieć, co mnie rozśmieszy, ale żródeł onego stanu szukam uparcie i skrycie.
A to na urocze blogi z kotami wejdę, by poszukać swojej Kleopatry, co odeszła, a to znów szukam natchnienia w wierszu, czy prozie.
I gdy znajduję jest fajnie.
Ale stwierdzić wypada,że heretycy mają coraz gorzej.
Zawsze mieli pod górkę, ale dobrze wiedzą,że w każdej grupie społecznej, choćby dwuosobowej zwykle uczony poucza niedouczonego.
Gdy tylko taki uczony złapie niepoprawne słówko" spam", natychmiast poucza autora błędu,iż powinien mówić " śpię", a nie "spam".
Tak jest od początku świata i tylko nie wiem dlaczego tak jest, bo jakoś umknęło mi i zapomniałam dlaczego sama kogoś pouczałam.
Nadal i wciąż to robię, tyle że coraz mniej mi się to podoba, co robię.
Powiadają mądrzy ludzie,że słabi jadą do zajezdni, a silniejsi walczą.
Osobiście akurat jadę do zajezdni.Na jakieś kilka dni.
I nie za bardzo wiem, czy powiedzieć,że spam czy śpię...

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Klątwa

Przy Kanossie udanego kontaktu z myślą- raczej dopatrzeć się trudno.
Osobiście nie dopatrzyłam jej się wcale, ale przecież uczestnicy Armagedonu jakoś myśleli.
Ogniskiem tego myślenia bez wątpienia była klątwa.
O tej potężnej broni słabo-silnych myśleć nie chce mi się wcale.
Ale klątwa była bronią i ta bronią obosieczną.
Siekała także Polskę i wszystkich Polaków po wsze czasy.
Treści klątwy rzuconej na  Szczodrego najpierw  naszego króla, a potem wygnanego- nie znam.Skąd miałabym znać, skoro jest chroniona pod przykryciem.Może nawet od 1079r.
Gdybym mogła poznać treść klątwy Grzegorza VII- być może mogłabym zrozumieć kim był naprawdę jako człowiek/papież.Ale nad tą luką jakoś muszę przejść.
Potęgi klątwy pominąć jednak nie da się w żaden ludzki sposób, bo działała.
W obiegu było mnóstwo klątw papieskich i zwykle wykluczały oklątwionego.
Oklątwiony był, a jakby go nie było wcale.Jeśli dożywał jakiegoś wieku biologicznego, to poza społecznością, do której należał uprzednio.Poza akceptacją ludzką, poza aprobatą i uznaniem dla jego człowieczeństwa.
Bezwzględność i okrucieństwo dziś jakoś nie jest mi w smak.
Wolałabym iść raczej za czymś wręcz przeciwnym i idę.
Przyglądam się związkom hrabiny Matyldy i urzekają mnie tak samo jak ona sama urzekła gdzieś kiedyś na troszkę, a teraz-po lekturze "Księgi Miłości" Kathleen McGowan- na zawsze.
Są to związki tak trwałe,że powiedzieć "po grób" żadną przesadą nie jest.
Inne być nie mogą, bo to są związki duchowe, to znaczy oparte na materii duchowości, której hołdowała całe życie.To związki , które powodują oddanie bez granic( olbrzym celtycki Conn, Isobel-opiekunka, heretycy z Zakonu...) i związki narzucone przemocą ( z mężem Godfrydem Garbatym, kuzynek Henrykiem IV).Pośród nich jest związek emocjonalnie najmocniejszy- z papieżem.Ma swoje fazy, bo to jest początkowo związek z człowiekiem, który rokuje sporo w nadziejach na pojętnego ucznia zasady miłości.Rokuje, rokuje i nagle następuje odwrót od rokowania.Jest awantura i jest zwrot w stanie uczuć. I co robi hrabina Matylda? Otóż próbuje Grzegorza VII po prostu i zwyczajnie przekupić.Oddaje mu trzecią część Italii i w tym miejscu chwieją się wszelkie moje uczucia wobec najpotężniejszej kobiety Europy.
To może postawię kropkę, bo tak będzie lepiej.Dla mnie, dla hrabiny i chyba dla wszystkich.

niedziela, 24 czerwca 2012

Kanossa

figuruje w naszej- niemal powszechnej -świadomości jako miejsce w regionie Emilia-Romania, o którym Encyklopedia PWN 1997 r.pisze:"W 1077, wyklęty przez Grzegorza VII, cesarz  Henryk IV przybył tu jako pokutnik, upokorzył się przed papieżem i uzyskał przebaczenie, stąd wyrażenie"iść do Kanossy"- uznać publicznie swój błąd".
Rycerz wolnego kościoła, Odkupiciel, papież, który miał zbudować "Państwo Boże" i oglądał największy triumf papieski nad władzą świecką, a żadna klęska nigdy go nie złamała- w 1085 roku  z wygnania w Salerno pisze tak:
      "Kochałem sprawiedliwość, a nienawidziłem niesprawiedliwości,
        dlatego umieram na wygnaniu".
Po tej odezwie do świata napisze jeszcze list pożegnalny do swojej "Gołąbeczki", której nie widział 7 lat.Odda portret ich syna Gwidona i hrabiny Matyldy...
- Gdzie była sprawiedliwość pod Canossą w 1077 r. , wcześniej i póżniej- to pytanie naturalne.
Gdy król przebił się przez Alpy i w pokojowym orszaku zmierzał do pałacu Matyldy na wzgórzu Canossy- nie mógł spodziewać się tego, co go spotka.
Miał spotkać się z papieżem, bo klątwa/ekskomunika ciążyła, a sprawę zjednoczonej Europy/Państwa Bożego trzeba było obgadać.W zgodzie albo na miecze.
Matylda tę próbę sił organizowała i spotkała się z Henrykiem IV pod Canossą.
Przeżyli to spotkanie, choć z pewnością dla hrabiny spotkanie z kuzynem i oprawcą z dzieciństwa, gdy przez 2 lata  lał miód na jej legendarne rude włosy
-łatwe nie było.Marzyła o zgodzie w budowaniu Europy, więc może nawet była rada,że mają to spotkanie za sobą, bo  zgody na przyszłość nie wykluczało.
Nagle nastąpił niespodziewany odwrót.
Nagle Grzegorz VII chciał, by świat cały zobaczył gołym okiem jego absolutną władzę nad światem i okolicami. I świat zobaczył.
Co świat zobaczył w czasie mrozów (luty) 1077 r.- to osobna sprawa.
Co świat stracił na długie wieki- to znów inna kwestia.
Co działo się w tamte tragiczne dni między hrabiną a "oblubieńcem" z Pieśni Salomona i "Księgi Miłości"- wspomina  Kathleen McGowan w swojej książce, którą przeczytałam.
Połączyć te wszystkie wątki łatwo nie jest.Tym bardziej,że do głosu dochodzą drobiazgi.
Drobiazgi mogą bardziej denerwować niż poważne sprawy.
Jeżeli do drobiazgów zaliczymy fakt,że po tajnym ślubie w Boże Narodzenie 1076 roku nastąpiła pierwsza wymiana zdań z kobietą ciężarną( hrabina urodzi syna Gwidona) o charakterze otwarcie -delikatnie powiedzmy to- niezbyt kojarzących się z zasadą miłości- to mamy obraz Matyldy z tamtych dni.
Czy była sobą-najpotężniejszą kobietą Europy- w tamte dni?- nie wiem.Osobiście nie mogłabym, nie dałabym rady.Raczej błagałabym świat o wsparcie/pomoc/zrozumienie mojej kondycji.
Nawet w tej chwili moja kondycja słabnie, gdy muszę odpowiedzieć sobie na pytanie o sprawiedliwość w tej próbie sił .
Do Kanossy wciąż mam pod górkę, ale jak nieco się rozeznam - napiszę.

sobota, 23 czerwca 2012

Zabobon przynosi nieszczęście

Jest taka praca, którą cytuje Umberto Eco w "Wahadle Foucaulta" na pierwszej stronie.Pracy nie znam, ale cytat z tej pracy przytoczę:"Badajcie księgę, skupcie się na tym zamiarze, który rozproszyliśmy po wielu miejscach, to zaś, co zakryliśmy w jednym miejscu, odsłoniliśmy w innym, aby..."
Przytaczam, bo to jest istota czegoś, co właśnie jest moim udziałem przy czytaniu "Księgi Miłości" Katleen McGowan.
Księgę zamknęłam, a ona dopiero powolutku, pomalutku mi się otwiera.Na wielu przestrzeniach, a przede wszystkim na losie najpotężniejszej kobiety Europy wieku XI.
Teraz jest ten proces mentalny, który szuka fałszywej nutki w jej życiu, by od niej mieć " wolne", a jak nie można takiej nutki znależć, to szuka się tego miejsca zaczepienia , co jest "jedynym punktem stałym we wszechświecie"
( str.11 "Wahadła..").We wszechświecie hrabiny Canossy -Matyldy i w ogóle.
Człowiek jest ciekaw takiego punktu, na którym wisiało i dyndało jej życie, niczym wahadło.Tak-nie, tak- nie...Komu /czemu mówiła swoje TAK, a komu NIE...
Taką robótkę bardzo lubię i nie zamierzam jej upraszczać ani jej się pozbywać.
Jutro przyjedzie siostrzeniec Daniel, były ksiądz i zdziwi się, bo mam do niego moc pytań i to jedno podstawowe:Jest manuskrypt Jezusa Chrystusa "Księga Miłości" w Watykanie, czy jej tam nie ma.
Wiem, co powie, ale ja mu też coś powiem: Dlaczego ma mnie nie interesować list, który jest adresowany do mnie?! Do mnie także, bo do wszystkich kobiet.I wszystkich mężczyzn.I ten list do nas nie dotarł.Rzekomo dotarł do dziewczynki z objawień w Fatimie, ale uwięziono ją na lat 80 i kto ją więził, no kto?!
Objawienia nie są treściami, które chcę poznać, ale autorka mojej lektury je przytacza, to i ja też mogę.
To, co mnie interesuje -to fakty przede wszystkim, a fakt jest taki,że w świecie są dwie "Księgi Miłości".Każda z nich ma swoją przebogatą historię/los i ten los składa się także z ogromnej listy ofiar.Historii "Ksiąg..." opisać nie potrafię, ale próbować będę naszkicować ich drogę z rąk do rąk.Listy ofiar nikt nie spisał, więc tę listę pominę.
Teraz myślę raczej o zabobonie, który towarzyszy lękom przed nieznanym.Pewnych rzeczy nie da się zobaczyć, bo nie mają wymiarów, ale to one właśnie są przedmiotem dwóch "Ksiąg...".Nachalność musi ustąpić delikatności bez granic.
Jutro z tymi wymaganiami będzie łatwiej, więc jutro zapytam Daniela jak bardzo rozległe szkody wyrządził światu zabobon.Zabobon to jego konik, na którym jedzie od lat i dojechał do "Laodycei", o czym skrobnął małą książeczkę.Pisałam o tym na blogu "Nie i amen", ale dopiero teraz zapytam autora, co miał na myśli.

piątek, 22 czerwca 2012

Kult strachu

rozwinął nad Wisła skrzydła .
Doda już jest skazana, a miliony ludzi jeszcze nie.Czekają na wyrok.
Nie jest wiedzieć dlaczego przypomina mi się piosenka Łucji Prus.
Były tam gęsi po wyroku, a piosenka bardzo mi się podobała.
Tekstu nie pamiętam już, a o kulcie strachu dziś nie napiszę, bo zwyczajnie i po prostu - boję się.
Gdzieś za tydzień albo dwa -już nie będę się bała i wyrok mogę dostać, ale teraz akurat nie.
Mam gości i sporo zajęć.Kręcę się i wiercę, by Ich przyjąć, ugościć, czyli dopisać się do atmosfery, którą lubię.
Strach i wiara nigdy nie spotykają się w jednym miejscu i czasie, zatem mam prawo być spokojna, ale jednak chyba nie jestem...

czwartek, 21 czerwca 2012

Labirynt

to system splątanych dróg, budowle albo ich odwzorowanie w przestrzeni.
Najbardziej chyba znany jest labirynt na Krecie,labirynt króla Salomona i królowej Saby-Makedy,a także labirynt na posadzce katedry w Chartres.
Nie widziałam żadnego z nich, niestety,ale za to oglądałam ludzi, którzy przed sobą mieli swój własny labirynt, wchodzili do labiryntu i wychodzili już nie tacy.Zatem wątpić mi nie wolno,że każdy ma swój labirynt poplatanych ścieżek.
Gdy stajemy po stronie tego wszystkiego, czego najbardziej nie chcieliśmy- nabieramy świadomości tego, co dzieje się z nami -mamy przed sobą labiryntu istotę.
Król Krety Minos też miał ten problem.
Mity greckie powiadają,że Pasifae zapałała miłością do zaprzyjażnionego byka i powiła dzidziusia o imieniu Minotaur.Był raczej odrażający i zbyt silny z głową byka na ludzkim ciele, by nie być izolowanym.Król zlecił Dedalowi, by ten zbudował labirynt dla potworka.I zbudował.
Potworki w ukryciu rosną i od wieków po kres czasów żądali i żądają ofiar.
Ten potworek żądał co 9 lat albo corocznie( nie wiadomo) ofiar z dziewcząt i chłopców.I otrzymywał ofiary dopóki na horyzoncie nie pojawiła się córka króla Ariadna i Tezeusz.
Tezeusz akurat wykonał pięć z sześciu robótek( Herakles miał ich 12), gdy w Atenach rozpoznał swojego ojca, który przed jego urodzeniem zostawił pod wielkim kamieniem sandały i miecz i był niezwykle szczęśliwy z tego powodu,że ojca ma.
Nie da się wykluczyć,że powiedział mu: Tatusiu, dla ciebie to ja tego potwora zabiję...
Możliwe,że ochoczo zgłosił się do grupy dziewięciu dziewcząt i dziewięciu chłopców, których oddawano akurat potworkowi na żer.
Tak , czy siak- córka króla zapałała do Tezeusza miłością tak wielką,że zdradziła mu arkana labiryntu i poradziła, jak można z Minotaurem postąpić, a nadto wyjść z labiryntu z życiem.
Tak właśnie stało się, a Tezeusz po nici Ariadny ze zmagań/ z budowli wyszedł cało.
 Może nie całkiem cało, bo ze strachu przed Dionizosem, który także zapałał do Ariadny- Tezeusz zdradził.Zdradził Ariadnę, ich miłość zdradził, ale chyba przede wszystkim siebie, bo potem żył w cichej ( czasem głośnej) rozpaczy.
Dlatego Tezeusz kojarzy mi się ze strachem także.Z Adamem, który kłamie i ucieka w krzaki, gdy czuje,że jego raj jakoś się oddala.
Strach to co innego, a odwaga w rozwiązywaniu problemów splątanych dróg to zupełnie inna sprawa.Najbardziej wymagająca ze wszystkich innych, bo wymaga wiedzy/dobroci/odwagi.
Moim osobistym labiryntem jest patriarchalny system łupów.Potwór ten nie mieści się w jakimś jednym miejscu( choć ma swoje przebogate siedziby), ale jest niemal wszędzie, bo z każdego wyciąga soki życia w sposób niemal
doskonały i nieustannie żąda ofiar.Jest przede wszystkim zachłanny.
Mam drobny kłopot z potworkiem, bo ubić go raczej nie mogę.Jest zbyt rozległy, a ja nie jestem ani Tezeuszem ani Ariadną.
Wykazuję kim/czym jest dla mnie ten system przemocy i tyle.To moja robótka ręczna, a czasem nawet intelektualna, gdy czytam o mocarzach ducha.
Wiem, że hrabina Toskanii-Matylda zatrzyma mnie na dłużej.
Badam dokładniej jej zmagania z jej labiryntem i czynności te dostarczają mi ogromnej radości.Czasem wątpię w jej realność, bo jest zbyt rozległa, wielka i imponująco mocarna, ale to, co mnie fascynuje najbardziej jest dopiero przede mną.Chodzi o żródła jej mocy.Skąd bierze tyle siły, mądrości i odwagi, by rozstrzygać sprawy dla ówczesnego świata najważniejsze.Dlaczego w Henryku IV pod Canossa widzi najpierw człowieka, a potem króla.Dlaczego ...
Nie mam  dokumentów historycznych i nigdy ich nie dostanę.Są objęte słowem "ściśle tajne" i takimi pozostaną.Dlaczego?!
A może uda nam się je odtajnić? A może ktoś odważny wejdzie do środka labiryntu i powróci z nimi żyw?

środa, 20 czerwca 2012

AMOR VINCIT OMNIA

bo w miłości czas właśnie powraca.
Wrócił do Wergiliusza, gdy pisał Eklogi, bo wraca do każdego.Wraca i nie pyta o zgodę, bo po prostu taki obyczaj ma czas.
A my czasem miewamy potrzebę przywołania czasu, przy którym jest nam jakoś swojsko bardziej, czyli czasu, który już znamy.Przeważnie nie wiemy dlaczego go znamy i dlaczego potrzebujemy.Gdy odkrywamy te związki, zaczyna się dziać.Mamy przed sobą podróż duchową , a czasem rewolucyjne odkrycia.
Taka podróż duchowa i takie odkrycia są udziałem autorki "Księgi Miłości"-Kathleen McGowan.
"Księga..." ma mnie we władzy swej, bo dałam jej władzę nad sobą.
Urzekła mnie przede wszystkim swoją kontrowersyjnością i coś więcej już o sobie wiem.Chyba lubię sprawy kontrowersyjne, bo mnie urzekają.Przede wszystkim zmuszają do myślenia, bo trudne procesy myślowe potrafią skierować na to, co dla mnie akurat było najważniejsze, a spokojnie sobie gdzie głęboko drzemało.
Autorka odważnie główkuje i dlatego jej prawda przeciwko całemu światu jest w jakiś sposób też moją prawdą, bo bezlitośnie ja sprawdzam,koryguję i akceptują albo wcale nie.
Jestem dopiero na stronie 500, a Ela "Księgę ..." już kończy.
Jest naelektryzowana, gdy zamiast powitania mówi:" a jednak czas powraca".
Powraca...
Dla Eli najważniejsze jest,że "Księga..." potwierdza to, co "wiedziała", nie wiedząc wcale.
- Przecież wiedziałam,że Duch Święty jest kobietą, ale potrzebowałam , by mi to ktoś napisał, przywołał cytaty z Biblii, które dobrze znam...To istne wariactwo tak " wiedzieć" i jednocześnie nie wiedzieć wcale.
- Można patrzeć i nie widzieć, gdy tego, na co patrzymy już jakoś uprzednio nie znaliśmy...- słyszę swój głos, ale chcę powiedzieć zupełnie coś innego.
Chcę przyznać się,że czytanie ze zrozumieniem jest czynnością bardzo trudną, bo posądzałam  Nostradamusa o plagiat Sary Tamar - córki Magdy Magdaleny i teraz jest mi bardzo głupio.
- Mam gorzej...- licytuje Ela- bo posądzałam Grzegorza VII o żądzę panowania tylko, a tymczasem...
- Tymczasem czas wrócił dla nich.Czas pierwszego aktu stworzenia, gdy ludzie-kobieta i mężczyzna- byli sobie równi.
- Ile razy czytałam Genesis 1,26 i 3, 22 wciąż myśląc, że Bóg jest mężczyzną?! No , ile razy?
 MY...My, to potęga jest...Tę potęgę robi Miłość i tylko ona coś może.
-To, co może to jest zwyczajny cud...- rzecze Ela i odwołuje głoszoną uprzednio tezę, iż miłość jest przereklamowana.Nie jest tak jak głosiła, bo nie ma uczucia mocy bez uczucia Miłości.
- A jednak czas najostrzej powraca w momencie, gdy ...
Ela mówi, że ktoś musi przegrać , gdy gra, a ona szuka chwili słabości Matyldy, gdy to ona-najpotężniejsza kobieta Europy- zaczyna grać.
- Będę spokojniejsza, gdy mi się pokaże potężniejsza mniej, bo ciężko uwierzyć że jest Matylda realną, historyczną osobą.
- Załamuje się zupełnie, gdy w ciąży...
Ela nie dopuści mnie do głosu, bo ma zbyt wiele do powiedzenia.
-Jeśli nie my, to kto będzie światu przypominał o Matyldzie, o potędze Miłości.- rzecze i odlatuje, bo ma coś ważnego do przemyślenia, a ja jej tylko rozpraszam myśli, bo ideę " czas wraca" pojmuję krzywo.
Może i krzywo pojmuje ideę, ale jakoś próbuję .Jak tak będę próbować i próbować, to może w końcu...
Może w końcu nabiorę tej pewności,co Wergiliusz, że Miłość zwycięża wszystko.

wtorek, 19 czerwca 2012

Historycznie

prawda nie mogła stać na drodze polityki/władzy/zdobywania kasy.
Zawsze tak było , czyli od sześciu tysięcy lat patriarchalnego systemu łupów.
I Matylda o tym wiedziała, więc cierpiała podwójnie.
Tym bardziej,że na to cierpienie znała tylko jedno lekarstwo- zmieniać rzeczywistość, której zmienić nie było można.Nie mogła tego w szczególności robić kobieta, a ona była kobietą.
Zupełnie wyjątkową, bo mającą wizje.We śnie i na jawie.
W tych wizjach" czas powracał "i jednoczył wszystko- jak życie.Myśl o zjednoczonej Europie pojawiała się także i nabierała kształtów w jej wyobrażni.Europę mogła zjednoczyć religia Miłości i już ta myśl o zwycięstwie zasady twórczej była radością i ładowała akumulatory.
Wielkie umysły myślą podobnie, gdy są wspomagane sercem, a tak właśnie było w związku Grzegorz VI-Matylda.
Uczucie miłości przerodziło się w uczucie mocy tak imponujących wymiarów,że
napisali i ogłosili światu w 1075 roku Dictatus Papae.
Dyktat miał 27 punktów i gdy je czytam ( z książki Uli Weylanda "Jezus oskarża") niemal tysiąc lat od chwili  gdy nastąpiła rewolucja- uczucia mam mieszane.
Oczu nie mogę oderwać od punktu 9, gdzie napisano:" Nogę papieską mają całować wszyscy książęta".
Nogę...Nieudolni naśladowcy Grzegorza VII piszą i mówią nieco dosadniej.
I całowanie nie dotyczy książąt, ale wszystkich -jak w przypadku G.Laty.Dotyczy też innej części ciała.
Można śmiać się do woli, albo wcale nie, ale  w punkcie 1 napisano:
"Kościół katolicki jako jedyny został założony przez Pana".
Czytając powyższy dyktat x lat temu, czułam zupełnie coś innego niż teraz, po lekturze Kathleen McGowan "Księga Miłości".Różnica jest zasadnicza, bo teraz myślę sobie,że papież i Matylda uwierzyli w swoją miłość aż tak bardo,że jej oczami widzieli wspólnotę powszechną ludzi, którym chcieli przewodzić, bo przewodzili faktycznie.
Temat jest rozległy, ale przez ideę "czas powraca" można w jakiś sposób wgryżć się w osobiste motywacje, a raczej ich najgłębsze żródła.
Wolę myśleć,że za nieomylną raczej uważali Miłość z sześcioma aspektami niż siebie samych, ale fakty po tysiącu lat bez mała są nieubłagane.
Nie widać kościoła Miłości , ale jest najpotężniejsza w świecie instytucja kościelna.
Coś poszło nie tak.Historia próbuje powiedzieć nam , co poszło nie tak, ale historia nie uwzględnia idei "czas wraca".Nie uwzględnia, ponieważ nie jest to fakt wymierny i konkretny, ale artefakt, powietrze, którym oddychają nasze wewnętrzne przestrzenie.
Temat idei będę kontynuować z zapałem godnym sprawy, bo to jest temat "Księgi Miłości".Będę kontynuować przede wszystkim dlatego,że do tego zainspirowały mnie całkiem realne Kobiety z blogów.
Cierpią i walczą ze swoim cierpieniem, bo już mają tę odwagę , by walczyć.
Wiedzą,że tylko prawda może być tworzywem Ich życia, więc sięgają doń i walczą o swoje prawdy wewnętrzne.
Coraz częściej mówią i ICH głos jest znaczący, bo koi ból/jednoczy/inspiruje do odważnych wysiłków...Przede wszystkim dowodzi idei,że "czas wraca".
P.S.Kłopot z wpisem powstał dlatego,że mysz odmówiła mi posłuszeństwa, a ja poczułam nad sobą oddech tego, z czym próbuję wojować.


Idea:"czas powraca"

to prawda przeciwko światu.
Przeciwko światu, który nakazuje kobiecie milczeć i utrzymuje,że nie potrzebuje ona tronu, by rządzić.
Idea "czas powraca" mówi,że to trony rozpaczliwie  potrzebują  kobiet.
Mówi też,że miarą religii jest nie wiara mistyczna, lecz miłość do człowieka(Fiodor Dostojewski).
Zbyt wiele ta idea mówi, by móc ją jakoś zdefiniować, więc z powodu tych trudności idea niemal nie funkcjonuje w dokumentach historycznych.
Za to funkcjonuje w naturze człowieka, a w szczególności kobiety, która zawsze jest bliżej natury.
Odpryskiem idei jest teoria reinkarnacji, którą zostawiam na boku.
Ks.prof. Włodzimierz Sedlak pisze, że ..." poza systemem oddechowym typu tlenowego(biologicznego) zauważa się potrzebę oddechu nieskończonością, niezależnie od tego, czy będzie to pogoń za Nieskończonym, za pełną wolnością człowieka, czy konieczność postawienia ściany w nieskończonej odległości, poza którą nie pyta się dalej".
Taką potrzebę oddechu pozabiologicznego mają wszyscy, ale wielkie umysły
w szczególności.Taką potrzebę miała w szczególności hrabina Canossy-Matylda.
Czy wystąpiła ze swoją prawdą wewnętrzną przeciwko światu?
Bóg dla niej był kimś osobistym i chyba prywatnym, dostępnym dla każdego, a więc także dla niej.Nie był bóstwem mieszkającym gdzieś daleko, ale w niej.Także w niej, bo we wszystkim co JEST.
Jej JEST znaczyło także widzenie nieodniesionych zwycięstw MIłości.
Miłość Matyldy piszę z dużej litery, bo inaczej nie mogłabym.
Ta miłość ma sześć aspektów.Są opisane w "Księdze Miłości" i dlatego są dla niej prawem,że pochodzą od Jezusa i są pielęgnowane przez Zakon/heretyków/katarów/doskonałych...
Doskonałym można być tylko w miłości , która wie,że każdy oczekuje duchowego pokarmu- oddechu nieskończonością.
Ona sama miała bardzo dużo szczęścia, bo ten pokarm otrzymała w dzieciństwie już, ale wciąż o niego walczy.Także dla innych.I jest w tej walce mistrzynią .
Najpotężniejsza kobieta Europy ( a może świata) onych czasów jest mocarna duchowo, ale ma swoją słabość.Jak każda kobieta-po prostu i zwyczajnie kocha mężczyznę.Bez pamięci...-mówimy, ale w przypadku Matyldy chyba tak nie jest.
Dla niej w miłości realizuje się idea"czas wraca", bo realizują się jej wyobrażenia o jedności ze Wszystkim co Jest.W całej pełni.Ma w oczach wyobrażni przykłady realne i mitologiczne tej realizacji swojej istoty, powołanej do jedności, czyli miłości.
Jest szczęśliwa , chciałoby się rzec-bez granic.I jednocześnie cierpi.
Po mistrzowsku odpiera cierpienie, b

niedziela, 17 czerwca 2012

Grzegorz VII i Matylda

do ludzi skromnych nie należeli.
Dotychczasowi papieże bardzo skromnie pokazywali swoją inteligencję i samowiedzę, a jeszcze bardziej wyjątkowo nimi się dzielili.
Gdy tylko spotkali się - wiadomo było,że nie zapobiegną temu, co się stanie, bo nie chcą zapobiegać.
Nie jest moim celem opisywać tu i teraz potęgi erotyzmu,zmysłowości, zaufania i oddania.Jestem dopiero na 373 stronie "Księgi Miłości".Być może będę próbowała , gdy nastąpi donacja dokonana w 1079 roku przez Matyldę.
W tej chwili raczej zastanawiam się nad oskarżeniem papieża o to,że:..."kardynałowie dokonali jego wyboru przekupieni znacznymi sumami pieniędzy przez zaprzyjażnioną z nim hrabinę Matyldę z Toskanii..."
Uli Weyland w "Jezus oskarża" pisze, że na tę okoliczność dowodów, czyli dokumentów brak.Coś mi mówi,że ich nie będzie, bo Matylda miała inny styl przekupstwa niż pieniądze.
Kupowała wszystkich ( z wyjątkiem króla Henryka IV i dostojników kościelnych) czarodziejstwem.Aż dziw,że nie spłonęła, choć z powodu legendarnych włosów była duszona w pałacu Verdun przez katoliczkę.Uratował ją własny mąż Gotfryd Garbaty, bo nie chciał, by zginęła od poduszki przyłożonej do jej drobnej twarzy.Trochę tego aktu łaskawości potem
żałował.W szczególności, gdy dziewczynka, którą urodziła zmarła, a Matylda łaskawcę porzuciła. Żadnej wdzięczności nie okazując za swoje katowanie.Uprzednie i póżniejsze.
Ale "Młota na czarownice" jeszcze nie było i Matylda mogła cytować "Pieśni nad Pieśniami" Grzegorzowi VII  tak jak ona je pojmowała.A pojmowała także zmysłowo...Nie dała się przekonać,że opisują miłość Boga do Kościoła, ale przekonała papieża,że opisują także jej miłość do człowieka, który jest najpierw mężczyzną, a potem dopiero papieżem.
I przekonała.
Styl, w jakim to uczyniła żywił nie tylko trubadurów i poetów, bo  samego papieża powołał do poezji.
Sześć aspektów wyrażania miłości Matylda chyba opanowała do perfekcji, ale
nie opanowała konieczności politycznych nakazów i zakazów, które jej oblubieniec mnożył.
Nie jest wiedzieć, co myślała i czuła, gdy Grzegorz VII słał do Polski klątwę "po wsze czasy" kraj i ludzi równających z glebą.
Nie  wiadomo dlaczego o tym papieżu akurat jest w historii chyba najwięcej sprzecznych ze sobą informacji.
Wiadomo,że to polityk pragmatyczny, ale także....autor celibatu na przykład, bo autor reform.
Nie da się wykluczyć,że między tą parą odbyła się rozmowa:
-Najważniejsze są reformy, bo to konieczność, by instytucja przetrwała....
- Grzesiu, ale co ty chcesz reformować: zepsucie i pazerność, czy może...
Co Grzegorz może, a co może Matylda - może napiszę a może nie, ale jutro będę wiedziała więcej, bo w marcu 1075 roku wiele będzie się działo.

sobota, 16 czerwca 2012

"Za Matyldę i św.Piotra!"

Matylda miała swój "mecz o wszystko", gdy jej papież wpadł w tarapaty.Dwudziestotrzyletnia, olśniewająco piękna i pewna siebie, w kolczudze i na koniu dowodziła swoją armią, a przy boku miała celtyckiego olbrzyma Conna, który władania bronią wyuczył ją , bo umiał.
Odbiła swojego papieża , który przybrał imię Aleksandra II i był pierwszym wybranym na konklawe.
To dla Matyldy był początek.
Początek siły politycznej, początek walki i początek wszystkiego, co zna historia.
Mnie najbardziej interesuje jej moc duchowa, żródła tej siły i droga, którą szła.
Ogłoszona zwyciężczynią i otoczona uwielbieniem mężczyzn i kobiet -dopiero wchodzi w twarde życie, gdy tłumy Italii wiwatują "Za Matyldę i św.Piotra".
Wiwaty i uwielbienie nie są niczym zaskakującym.Przygotowywała się do swojej roli od chwili, gdy zaczęła machać kończynami i posługiwać się rozumem. Zdobywała wiedzę posługując się czterema językami, inteligencją nad kobiecy stan( jak szeptano) i entuzjazmem, który się udzielał.Zdobywała przestrzenie wolności, bo miała w sobie podwaliny, na które pracowały pokolenia katarów/czystych/doskonałych i świat cały.
Jej ojciec Bonifacy nie chciał finansować katolickiego kościoła.Trafiła go na polowaniu zabłąkana kula , a król Henryk za bardzo nie ukrywał skąd ona pochodzi.Dwa lata niewoli niemieckiej i spotkanie z obłąkanym z nienawiści
póżniejszym Henrykiem IV- załamałyby każdego, ale nie matkę i córkę.Nie Beatrycze i Matyldę.
Legendarne rude włosy Matyldy były obsesją Henryka IV, a potem nie tylko włosy, ale ona cała.Najpierw  niemal codziennie wpadał do komnaty Matyldy i polewał jaj włosy miodem z miksturami, by na jej głowie zastygły, a potem...
Nie mógł znieść,że przeżyła i zwyciężała.
Nienawiść tę podsycali dostojnicy kościelni utwierdzając króla,że kobiety są po to, by zaspokajać jego żądze cielesne i tylko po to.
W chwili jej wielkiego zwycięstwa i owacji marzy tylko o jednym dla Matyldy:
o nowym więzieniu w Bodsfeld.
Mając Conna przy boku Matylda prowadzi swe armie od Apeninów do Alp, ale musi się liczyć z faktem,że jest kupiona-sprzedana.Musi stać się księżną Lotaryngii i żoną Gotfryda Garbatego.Pojedzie do Verdun, choćby było daleko, bo jest posłuszna umowom , których nie zawierała.
Jest przygotowana.
I to przygotowanie jest w centrum mojej uwagi.
Matylda wie,że kobiety nie sprawują władzy nad losem, ale jest przygotowana tak jakby mogła sprawować władzę nad losem.I sprawuje...

piątek, 15 czerwca 2012

DOCTA

oznacza osobę wykształconą/wyedukowaną/mądrą.
Tytułem tym posługiwano się bardzo oszczędnie i wyjątkowo.Nigdy wobec kobiet.
A jednak w watykańskim archiwum jest biografia legendarnej margrabiny Matyldy , w której zakonnik benedyktyński Donizone  tytuł DOCTE wiąże nierozerwalnie z osobą kobiety, która w XI wieku...
Skazana była na wielkość, bo jako córka potomkini Karola Wielkiego(katoliczki) i heretyka, czyli potomka katarów/czystych/doskonałych urodziła się w równonoc i odpowiadała wzorcowi Oczekiwanej.Była uwielbiana i wychowywała się na mitach o Tezeuszu -_Ariadnie, opowieściach o Salomonie i królowej Saby-Makedzie...
Musiała wiedzieć i wiedziała,że świat żle się obchodzi z kobietami, a jeszcze gorzej z miłością.
Mając w rękach "Księgę Miłości" miała za cel uszanować największy dar rodzaju ludzkiego jakim jest znalezienie w sobie nawzajem Miłości.Takiej, którą opiewają Pieśni nad Pieśniami.
Całe życie Berberiniego-Urbana VIII-papieża było jednym wielkim błędem(Uli Weyland).W 1635 roku zażądał, by  szczątki hrabiny z Canossy spoczywające od 500 lat w klasztorze San Benedotto Po -przeniesiono do Rzymu.Podczas wznoszenia Bazyliki św.Piotra zlecił Berniniemu budowę wspaniałego grobowca z marmuru i pomnika na cześć hrabiny .Ogromną sumą pieniędzy przekupił opata klasztoru San Benedetto i głuchą nocą klasztoru w trybie złodziejskim nienaruszony szkielet kobiety owinięty w  złoty i srebrny jedwab
złożono w Bazylice, samym sercu Kościoła.
Czy papież zrobił dobry interes? O tym traktuje książka Kathleen MacGowan
"Księga Miłości", którą czytam pod napięciem i z nadzieją,że nic mi nie będzie.
Będzie, ale póki co ,wolę wierzyć,że historia Matyldy wyjaśni mi coś bardzo ważnego ku pokrzepieniu serc...

Łańcuchy

Mam przed sobą tomik  "Wystarczy" Wisławy Szymborskiej, a w niej wierszyk
"Łańcuchy":
        Dzień upalny, psia buda i pies na łańcuchu.
        Kilka kroków opodal miska pełna wody.
        Ale łańcuch za krótki i pies nie dosięga.
        Dodajmy do obrazka jeszcze jeden szczegół:
        nasze o wiele dłuższe
        i mniej widzialne łańcuchy,
        dzięki którym możemy swobodnie przejść obok.
Chodząc obok- czegoś się nauczyłam, bo łatwo zauważyć,że chodzący na krótkich łańcuchach ujadają najgłośniej.
Gdy tak ujadają,że bębenki duszy pękają, biorę doping, by móc poluzować swój łańcuch choćby na milimetr.
Nie ma chwili piękniejszej, gdy poczuję,że łańcuch od zgiełku nieco mnie oddalił, a ja wciąż sobie macham kończynami.Swobodniej.
Jutro kończyny mocarne będą potrzebne kadrze.Mojej kadrze.Kadrze, której nie trenuję, ale kibicuję, czyli wspieram.
A propos. Dlaczego żadnej kadry piłkarskiej nie trenują Kobiety?!!!
Ci, co trenują podpuszczają Błaszczykowskiego, by groził:"Rzucimy się na Czechów".Już się boję i strach mnie obleciał, choć nie jestem przesadnie bojażliwa.
Ale postawić wyniku, czyli powróżyć już się boję, bo a nuż się sprawdzi jak dwa poprzednie.Zatem milczeć będę, bo wystarczy tego dobrego.
Ludzie, którzy do zrywania łańcuchów motywują mnie najmocniej-sami na wieczyste milczenie byli skazani w średniowieczu i potem.Ślad po nich miał nie pozostać żaden po akcie ludobójstwa w Langwedocji od 1209 roku.
Obok Wisławy Szymborskiej nad moimi łańcuchami pracuje teraz także Kathleen Mc Gowan, bo ciąg dalszy "Oczekiwanej" napisała.
Jak komu uda się przejść przez infantylny dla niepoznaki wstęp do "Księgi Miłości"-to pojawia się Matylda z Toskanii.
Właśnie mi się pojawiła i o zrywaniu łańcuchów napiszę po lekturze.
Tym , którzy byli w Bazylice Piotra w Rzymie i zobaczyli obok arcydzieła Michała Anioła zwanego Pietą - marmurowy grobowiec kobiety z papieską tiarą i kluczami św.Piotra- wiedzą o czym dumam przed zrywaniem swoich łańcuchów.
Prezydent Komorowski, minister Gowin, sądy polskie ani red.Piasek zrywać łańcuchów nie zamierzają.Zrywają boki z zachwytu nad stanem spraw i praw, które wymagają natychmiastowej interwencji dobrego chirurga.
Kto nim będzie- zobaczymy, gdy urwiemy się z łańcuszka ME.
Zobaczymy pole po bitwie ale też coś więcej, bo zawsze jest coś więcej niż łańcuchy i miska wody.Opodal...

czwartek, 14 czerwca 2012

Jednokomórkowce

Wiadomo było,że wystąpią , bo uważają się za najważniejszych na świecie i okolicach.
Wiadomo było,że zło ukryte utrzymuje się i rośnie, bo o tym wiedział już Wergiliusz.
Wiadomo było wszem i wobec,że przemówią bezwzględnością i okrucieństwem, bo nic innego nie umieją.
I wiadomo było,że będziemy wobec jednokomórkowców bezsilni ale nie bezradni.
Nie wiadomo skąd się biorą jednokomórkowcy? Otóż wiadomo.Z powietrza, z atmosfery.Tej najprymitywniejszej, z głupoty, tępoty umysłowej i z duchoty...
Pożywką dla jednokomórkowca może być wszystko ale najbardziej cudzy sukces.Nienawidzą sukcesu innych ludzi, bo są nieuleczalnymi nieudacznikami.
Atak za atak to ich kierunek.Atak może być urojony/historyczny...
Atak to ich obsesja.Atakują, bo chcą się przykleić do czegoś najważniejszego i przyklejają się.Zdrapać ich trudno, bo atakują przeważnie piaskownice.Cały świat, a aktualnie ME uważają za swoje piaskownice.
Przede wszystkim atakują godność człowieczą, ale uważają się za patriotów, bo takie pojęcie patriotyzmu wchłonęli.
Jak to rozwiążemy?- nikt jakoś nie ma pomysłu, zatem na skutki działania jednokomórkowców  jest tylko policja.A może w końcu trzeba zapytać w czyim interesie atakują i kto ich używa?!

wtorek, 12 czerwca 2012

Chcieli i umieli

Najbardziej mnie zdziwiło,że oglądałam wczoraj mecz ze stoickim spokojem. Jakbym czytała "Iliadę" i "Odyseję".
Rosjanie i Polacy dziali się, a ja  spokojnie przyglądałam się jak zadziewa się historia.Rozciągali naszą obronę , ale wkrótce dało się słyszeć,iż nie są grożni.
Gubiliśmy piłki i chyba nie tylko piłki.Był spalony.Dochodziliśmy do pozycji strzeleckich i strzelali.
Pokazało się,że mamy do siebie więcej zaufania i to mnie zbudowało.
Zbyt mało ognia mieliśmy z przodu?No  nie wiem.
Lewandowski -osamotniony nieco- poruszał mnie i wzruszał, ale nie tak jak Rosjanie.Poobijani jak kwaśne jabłko trzymali formę.Możecie śmiać się do woli, ale duszę Rosjan poznałam, gdy nie wykorzystali 100-procentowej sytuacji.Zrobili to z lekkością utracjusza, ale grali przecież o dobre samopoczucie.W takiej zabawie trzeba  widzieć więcej niż dorażną korzyść.
Mnie kupili, choć wcale nie musieli  kupować, bo i tak od dawna odkrywam w sobie podobny układ genów.
Nie tylko z Rosjanami ale z całą czwórką.Z Grekami, co 3 tysiące lat temu wymyślili połowę wszystkiego, a teraz wymyślają jak wdrapać się na piłkarski Olimp.Z Czechami, którzy widzą,że świnia świni świni nieświadomie.Z Rodakami, którzy nabierają wiatru w żagle, bo navigare necesse est.
Kibicować jednak będę Rosjanom.Polacy wyszli na prostą wczorajszym remisem i dadzą sobie radę, by zająć swoje miejsce, a Rosjanie idą na szczyt.
To ja sobie popatrzę jak idą...


-Polacy są wspaniali!

Taka informacja naszych Gości idzie w świat i jest w świecie przyjmowana z aprobatą i z uznaniem.I mnie się to bardzo podoba, bo w moich oczach Polacy też  wyglądają ładniej, lepiej i kulturalniej.
Na szczęście świat nie ocenia wartości i mocy narodu wedle ich rządów, ponieważ patrząc na piłkę nożną musiałby widzieć tylko UEFA,PZPN,Latę, Smudę...Na szczęście świat ceni narody za ich kulturę, żywotność i entuzjazm, z jakim dokonują zmian.A w tej dziedzinie życia, co łączy wszystko - można dopatrzeć się nawet erupcji.
No, dobrze, może nieco przesadzam, ale czynię to jakoś trochę wyprzedzająco.
Póki co jest erupcja emocji.Gołym okiem widoczna radość obcowania z nami i nie za bardzo widać jeszcze jakie ofiary pochłonął nienasycony Moloch.
Trzeba się cieszyć i łatwiej jest cieszyć się , gdy atmosfera jest wspaniała.
Pracujemy na nią WSZYSCY.Każdy z osobna, czyli po swojemu i wespół-w zespole, jaki by on nie był ten zespół.Czy to mentalny on jest- ten zespół,uczuciowy czy fizyczny- on po prostu jest i łączy, czyli jednoczy ludzi.
Jak jednoczy to jest fajnie, bo jednoczeniu się przypisane są same uczucia pozytywne i wartość dodana.
Ale tak jest w naturze,że jak coś ma moc jednoczenia, to jednocześnie może dzielić.
Wystarczą niuanse, by niewidzialną granicę przekroczyć i nagle jest się po stronie tego wszystkiego, czego najbardziej się nie chciało.
Nie chciałabym być po stronie nienawistników/gderaczy/malkontentów i nie chciałabym mieć pustych oczu podczas gdy można tak dużo zobaczyć.
Miałam zamiar mistrzostw nie oglądać , bo to nie jest dziedzina moich zachwytów.
I nie dałam rady nie oglądać.
Zobaczyłam grę Rosjan w miniony piątek ( z Czechami) i przepadłam.
Wywiesiwszy flagę biało-czerwoną z orłem- kibicuję Polakom- to oczywiste.
Nie jest oczywiste, czy Wspaniała Drużyna Piłkarzy swoją wspaniałość w meczu z Rosjanami potwierdzi, ale wcale przecież akurat to nie może/nie musi być oczywiste.
Oczywista mogłaby być wiara Biało-Czerwonych w swoją moc, ale raczej nie jest.Dlaczego?- to mój problem jest i nas wszystkich.
Brak wiary w swoje możliwości to być może jest nawet problem centralny i najważniejszy Polaków.Niemal wszystkich Polaków, więc także naszej drużyny.
Skalę tego problemu zobaczymy dziś na Stadionie Narodowym, bo oglądamy jego przejawy w każdej chwili naszej indywidualnej i zbiorowej aktywności.
I  ten sprawdzian potwierdzi naszą wspaniałość...

poniedziałek, 11 czerwca 2012

-Rosjanie niczym nas nie zaskoczą?!

No, nie wiem.
Zaskakują mnie od zawsze i mają moją akceptację, aprobatę i uznanie.
Grisza mówi,że to możliwe jest, gdy Smuda na miejsce Lewandowskiego postawi Antka M., a  miejsce niemieckiego sędziego zajmie prezesik.Do meczu jutro nie dojdzie w takich okolicznościach, bo Rosjanie będą wiać ze strachu gdzieś  za Ural.
Póki co- chodzi o to , by naszym nic nie poplątało nóg, a szczęścia łut stał murem za nami właśnie.
Taki łut, to on ma swoje prawa i swoje własne gusta.Przeważnie stoi po stronie silniejszego, a Polacy są akurat coraz silniejsi, a tej sile sprzyja wspaniała atmosfera i pochodzenie.Pochodzimy z krainy, gdzie sytuacje beznadziejne nie są rzadkością.W takiej sytuacji zwykle zjawia się Tytoń albo niespodziewany zryw.
Na naszej ulicy pojawili się Rosjanie.Mówią,że u nas lepsze powietrze, choć pada i wieje.
Są igrzyska i jednocześnie święto chleba.Emocje sięgają zenitu, napięcie pod sufit.Siedziałam z Walą nad koszem chleba i truskawek.Wala milczała, a potem otarła łezkę wzruszenia.
-Czasem myślę,że postradałam zmysły, bo czy ja wiem, kim naprawdę jestem i co dla mnie jest najważniejsze...Gdy jestem w Polsce, czuję moc jakąś niezwyczajną...Gdyby moja Rosja wytrzeżwiała, Dobrochno...Gdyby chciała wytrzeżwieć...-marzy się Wali i zaraz potem pada definicja feminizmu Niny Andrycz, a ja sobie po cichutku myślę o erupcji kultury.
- Rzeczy zdążają gwałtownie ku swojemu miejscu...- rzecze Grisza.
-...ale poruszają się spokojnie na swoim miejscu...- szepcze Wala i czuję ,że jestem na swoim miejscu.Podoba mi się to, co czuję, bo to jest poczucie mocy.Zjawisko rzadkie i niezwyczajne.I co ja z nim robię?Przewiduję wynik jutrzejszego meczu z Rosjanami, choć dla mnie akurat jest on sprawą drugorzędną.
Atmosfera to moje prywatne mistrzostwa.
Gigantyczne emocje i napięcie może w sposób naturalny i najspokojniej rozładować zaskoczenie właśnie.Skoro nie zaskoczą nas Rosjanie, to wypada nam zaskoczyć Rosjan i pokazać się z najlepszej strony.
- Najpierw trzeba ją mieć...- słyszę i ku swojemu zaskoczeniu pytam, czy "JA" wojowników rosyjskich jest tłumione jak u nas.
-NIE...-padają zgodne odpowiedzi i już przeczuwam, co jest istotą jutrzejszego meczu.Przeczucia nazywa Grisza:znasz zasady, zostawiasz je w szatni i musisz stosować się na boisku do tysiąca innych zasad, które biorą władzę nad tobą.Aktorzyć nie możesz, musisz być sobą...Wolnym od pęt ...
- Zatem nie możemy przegrać.- słyszę swoją intuicję.Jest nieco sprzeczna z mędrców szkiełkim i okiem, ale obstaję przy swojej intuicji, bo podoba mi się coraz bardziej.
- W sytuacjach ekstremalnych w końcu bywamy sobą...Stawiam na remis i będę się tego trzymać jak pijany latarni.

niedziela, 10 czerwca 2012

We wtorek

będą się z nami bawić Rosjanie.
Niekoniecznie w kotka i myszkę.
Na wtorek mam spory apetyt, bo lubię się pozachwycać.Okazało się,że chodzonym/baletem Rosjan można było zachwycać się i robiłam to ochoczo w meczu z Czechami.Zaświadczam,że oczy moje lepszej gry nie widziały dotąd, a przecież koniecznie chcą się zachwycać.Aby to było możliwe, zapomniałam na chwilę nawet o nienasyconym ofiar Molochu, o UEFIE,PZPN,Lacie,Smudzie....
O twardości gry we wtorek zapominać nie nada.Gramy o wszystko, a Rosjanie o swoje dobre samopoczucie.
Ten mecz może być jakoś cywilizacyjnym teatrem stylu, ale przede wszystkim pokaże kto kim jest na prawdę, wszak pokaże twardość.
Osobiście hołduję nietzszeańskiej definicji twardości charakteru.Zupełnie twarda jest rzecz najszlachetniejsza.Jak diament jest nasza kadra, bo nawet trener....O Franciszku Smudzie osobno i potem, bo teraz jakoś chyba jeszcze nie wypada.
Rzecz ta należy do strefy Molocha, a nie kibica.Póki co kibicuję , a to oznacza motywuję/wspieram/dodaję energii/odwagi...
Był moment, gdy oglądałam zawodników w pętach/okowach/dybach i urządzeniach przypominających inkwizycyjną każń czarownic i wówczas w naszych wątpiłam.Minęło, ale czy mijają skutki psychiczne i fizyczne podobnych
egzorcyzmów-nie wiem.
Wiem jedno, nasi to przeżyli i strzelili piękną bramkę.Czyli są twardzi jak diamenty i nic im przeszkodzić nie może, by swoją twardość pokazali nam w najlepszym stylu we wtorek.Nawet duchota na Stadionie Narodowym i jego nierówność,( co wypatrzyła Ela gołym okiem) nie były w stanie przeszkodzić naszym herosom piłki.Zauważyliście już to, ale coś mi mówi,że możemy sobie nieco popracować nad budowaniem wiary w Biało-Czerwonych.
Czy mamy drużynę?- nie jest wiedzieć.Wiadomo tylko tyle,że na wtorek nasi Wspaniali zmobilizują się maksymalnie i będą grać jak drużyna.Po prostu i zwyczajnie muszą grać jak drużyna i będą grać jak drużyna.Nie mają wyboru.
Taka ja na przykład wybór mam i już go dokonałam.Będę kibicować ...
Twarda gra to jedno, a twarde kibicowanie to zupełnie coś innego.
Kto kim jest-pokaże się we wtorek, ale wspaniałe jest to,że może się pokazać, a my możemy być współtwórcami czegoś, co właśnie tworzy się na naszych pięknych oczach.

We wtorek

piątek, 8 czerwca 2012

Wierzę w WAS

Drużyno Wspaniałych Piłkarzy.
Wierzę,że wszystko jest możliwe, bo po raz pierwszy w życiu obejrzałam mecze dwa jednego dnia i z kopania wyniosłam radość.
Jesteście wspaniali, ale jakoś spętani...Rozpętać się to nie jest prosta ani łatwa sprawa, ale możliwa.Coś trzeba zrobić z balastem  w środku, czyli po prostu i zwyczajnie rozwalić okowy, które WAS krępują.Orły to potrafią zrobić w sposób naturalny, wiem to. Bardzo by mi się podobało, gdybyście wiedzieli ,że jestem z WAMI i będę z WAMI .
Dzielę się z WAMI swoją najlepszą ENERGIĄ.Jak Polska długa i szeroka to robi.
Zatem bierzcie JĄ i zrywajcie okowy, a zwycięstwo przyjdzie samo.Amen.