piątek, 29 czerwca 2012

SONIA c.d.

Gabinecik nieco onieśmielał.
Niby przemierzałam  kiedyś  niektóre korytarze Ermitaża, ale dopatrzeć się jakiegoś stylu nie potrafiłam.
Nie był to mój ulubiony impresjonizm, ani nawet naturalny naturalizm, a pomieszanie stylów kompletne i absolutne.
Uważnie spojrzałam na arras z jednorożcem, a potem już tylko na białą kopertę wielkości aktówki.
Na środku bieli skakały ozdobne i duże literki mojego imienia na kolor fioletowy.
Podnieść kopertę mogłam , ale już dobrać się do jej zawartości łatwe nie było.
W końcu dałam radę i ciężki czerpany papier okazał mi pieczęcie Soni, swoją treść i formę.
List był krótki i przyjazny.
Do porywaczki nie pasował zupełnie, bo w gruncie rzeczy Sonia przedstawiała się i zapraszała na obiad.
"Czytam Twoje blogi:"Nie i amen..." i "Tak i amen..."
-No to złapali Piłsudskiego...-pomyślałam, czując,iż ktoś mi się przygląda.
Otarłam oczy i spojrzałam na pusty fotel vi-a-vis.
Za fotelem stała para:ONA , ruda właścicielka zielonych oczu i ON- młody i wysoki młodzian, który mógłby być synem, a był twórcą pomysłu "STO DNI".
- Zonia...Zonia, jestem ...Mam imię Twojej Babci...
- Igor jestem, mam to szczęście,że....
- A ja już nie wiem kim jestem, bo chyba nie ma mnie wcale...- zaczęłam, a gdy
Sonia-Zonia uśmiała się do łez, zapewniając,że jestem w dobrej kondycji, bo mam najlepszego lekarza i dobrze zniosłam podróż- lody powoli topiły się.Bardzo powoli, bo miałam sporo pytań.Raczej niewygodnych i dlatego nie spodziewałam się odpowiedzi.
Nauczyłam się przenikania przez mleczne drzwi ze szkła i w ten sposób zwiedziłam " swoją" garderobę i łazienkę.
Łazienka była rozmiarów parteru mojej chałupki i szukając kącika, najpierw dostrzegłam różne urządzenia, które ciekawiły mnie bardziej.
Coś nacisnęłam i poczułam znajomy zapach.Od dwóch lat go nie nosiłam, więc
wchłaniałam z zapałem godnym lepszej sprawy.Tymczasem coś szumiało, skakało i nie wiedziałam co robić, gdy ...
W końcu przeniknęłam szklane drzwi i wyszłam, umywszy ręce, ale nie nogi.
- W pepegach na salony?- zastanawiałam się głośno i obok pojawili się oni.
Na nowo pokazali mi garderobę i czekali na mój wybór.
Nie doczekali się,więc chyba zaczęli się martwić,że moja bawełniana bluzka jest mocno poplamiona.
Pojawił się stos podobnych bluzek i w końcu wybrałam pierwszą z brzegu.
Pasowała i poczułam się fajniej, gdy tymczasem moja bluzka zniknęła.
Za pół godziny miał się odbyć obiad z Sonią-Zonią i rozpytywano mnie, co lubię, a czego nie toleruję wcale w memu, który dziś składa się z siedmiu rodzajów pierogów.
Odpowiedziałam,że nie jestem przesadnie uczulona na jedzenie, byle było proste i niewymyślne, bo lubię wiedzieć, co jem.cdn.

6 komentarzy:

  1. michalc30.bloog.pl29 czerwca 2012 03:54

    Witaj Dobrochna!
    Fajne opowiadanie i ciekawe. Co do potaw, to też wolę te mniej wymyślne.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał
    PS. zapraszam na wycieczkę nową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Michał, dziękuję.Tak bardzo bym chciała robić wszystko możliwie najprościej jak doradzał Einstein, ale czasem wychodzi mi prościej, niestety.Serdeczności.

      Usuń
  2. Wyższe sfery potrafią zaskakiwać! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zim, bardzo bym teraz chciała umieć opisać jak bardzo wyższe sfery potrafią zaskakiwać.Starać się będę opisać jak to tylko możliwe, ale i tak zasygnalizuję tylko wierzchołek góry, czyli czubaszek.Serdeczności.

      Usuń
  3. Właśnie, też lubię wiedzieć, co jem. Jeśli nie wiem, na wszelki wypadek morduje łyżeczką, nożem, widelcem, a potem obserwuję, czy nie uleci jaka dusza, albo czy zmartwychwstanie owo i czmychnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarku, lubimy wiedzieć, bo to nam poprawia samopoczucie, ale czy wiemy to już inna sprawa jest.Serdeczności.

      Usuń